WYWIADY PRASOWE

HANNA BANASZAK W RADIO NOWY ŚWIAT

WYWIADY RADIOWE

WYWIAD A. ANDRUSA  Z  H. BANASZAK            RMF CLASSIC

PIOTR JACOŃ W ROZMOWIE Z H.BANASZAK GDAŃSK - 2015.

ROZMOWA H. BANASZAK Z R. GLOGEREM O PŁYCIE "LIVE"

H. B. Z R. GLOGEREM O PŁYCIE "J. D. MATUSZKIEWICZ"- 2013

ROZMOWA  J. FAJKOWSKIEJ Z HANNĄ BANASZAK - 2013

ROZMOWA Z MARIĄ SZABŁOWSKĄ - PROGRAM I PR - 2010

ROZMOWA O PSYCHOLOGII - RADIO TOK FM - 2010

ROZMOWA Z MARKIEM NIEDŹWIECKIM -  TRÓJKA -11.2010

POLSKIE RADIO SZCZECIN - 15.07.2011

  • WYWIAD DLA "STYL.pl",  LUTY 2021

     

       Kiedy pierwszy raz wysłuchałam tej płyty, pomyślałam sobie, że jej zapowiedź brzmiała już wtedy, kiedy zaśpiewała Pani Amen w „Siekierezadzie” . Czy to ważny dla Pani film ?

     

    Zawsze odnosiłam wrażenie, że przesłanie tego filmu skierowane jest do mężczyzn. Może dlatego, że Witold Leszczyński reżyser filmu, zanim przystąpiliśmy do współpracy, bardzo emocjonalnie mi o nim opowiadał. Film jest o tyle dla mnie ważny, że intuicja reżysera pozwoliła mu uruchomić wyobraźnię i to właśnie mnie zaprosić do zaśpiewania arii Vivaldiego, a nie operową śpiewaczkę. On wyczuł, że przy zachowaniu szacunku dla klasyki, wyśpiewam mu coś pomiędzy tradycją a współczesnością. Chyba ja sama jeszcze wtedy tego nie wiedziałam, bo w tamtych czasach głównie śpiewałam muzykę nieco lżejszą. Leszczyński otworzył mi inne, nowe  drzwi, ale też ja od razu umiałam się w nich odnaleźć. On to jednak najpierw przeczuwał i umiał zaryzykować. Odtąd, nie bałam się już dotykać różnych muzycznych gatunków. A w ostatnich latach pozwoliłam sobie nawet na komponowanie muzyki własnej.

     

       Dlaczego jako pierwszy umieściła Pani na płycie utwór do wiersza „Nienawiść” ?

     

    Ten wiersz zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Już po pierwszym przeczytaniu wiedziałam, że wokół tego tematu chcę nagrać całą płytę. To było 11 lat temu. „Nienawiść”  na początku płyty, miała uderzyć w słuchacza, zatrzymać go na czas trwania całości, zasygnalizować mu, że niestety nie będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Później przy pracy starałam się jednak, aby całość nie była nazbyt trudna w odbiorze.

     

       ”Stoję na tobie Ziemio”, to szczególne dzieło, nie da się chyba nagrać takiej płyty, bez głębokiej chemii pomiędzy wykonawcami. I to nie tylko muzycznej, ale też na poziomie wspólnej wrażliwości.

     

    Moje aranżacje nie są współtworzone przez muzyków, a wspólna chemia jest tylko pomiędzy mną i od lat ze mną współpracującym realizatorem nagrań - Przemysławem Ślużyńskim.  Po tylu latach świetnie już  mnie wyczuwa. Reszta ( z całym szacunkiem ), to zaangażowani przeze mnie wspaniali artyści, którzy gdy dobrze się Pani wczyta w przypisy na okładce,  dodają tylko, pojedynczych, małych smaczków. Tutaj nie ma znaczenia żadna chemia. Ja wiem czego chcę, więc proszę aby mi to zagrano. Często śpiewam im to o co mi chodzi, co później jest powtarzane na instrumencie. Natomiast cała konstrukcja i koncepcja całości,  w większości jest zarówno zagrana, zaśpiewana, jak i wymyślona  przeze mnie. To wygląda tak: najpierw szukam rytmu wyobrażonego utworu w programie komputerowym, zapisuję to, dodaję ( grane w większości przeze mnie)  instrumenty perkusyjne, potem - wciąż posługując się programem komputerowym - wymyślam kolejne instrumenty, gram je na klawiaturze i robię z tego np. klarnet, następnie coś dośpiewuję, a na sam koniec czasem zapraszam kogoś aby zamienił mi np. sztuczne brzmienie skrzypiec na prawdziwe. Te dźwięki są już jednak wymyślone, więc wkład pracy muzyka jest dość znikomy. Nawet partie solowe  zaproszonych gości, to klimat o który proszę, po czym nagrywam tego kilka wersji, a potem montuję z tego jedną. Nie umiem tego zapisać w nutach, więc obeszłam to inaczej, ale starcza mi odwagi, muzykalności i doświadczenia, aby bez problemu sobie poradzić. To mozolna i żmudna praca, ale bardzo dla mnie ciekawa. Lubię wyzwania i budowanie dramaturgii. Zatem „Stoję na tobie Ziemio” to w 90 % moja autorska płyta i (ha, ha,) nie dam sobie tego odebrać.

     

       Może się mylę, ale tytuł W środku Europy nasuwa mi od razu skojarzenie, że Srebrenica wydarzyła się w środku Europy. A jakby na innej planecie. Czy to skojarzenie jest słuszne ?

     

    Bardzo słuszne i bardzo mnie cieszy, że tak odczytuje się moje intencje. Ten utwór z bałkańskim brzmieniem jest właśnie takim skojarzeniem. Pamiętam jak wstrząsające przed laty wrażenie, zrobił na mnie konflikt bałkański. Nie spodziewałam się wówczas, iż dożyję czasów, że okrutna wojna wydarzy się tak niebezpiecznie blisko nas. Miałam wtedy małą córkę i przez chwilę zastanawiałam się nawet, gdzie w razie czego uciekać. Takiego lęku, głównie o dziecko,  nie poczułam nigdy wcześniej. Poprosiłam wtedy Wojtka Młynarskiego, aby napisał mi o tym tekst. Zaczynał się tak :

     

    Dłoń mojej córki tańcząc radośnie

    nagle ściska się niespokojna

    na ekranie zabici w Bośni

    córka pyta: czy będzie wojna?

     

    Fonia wzmacnia wystrzałów echo,

    wizja zbliża krew na ekranie

    mówię: córko to tak daleko

    i wiem, że kłamie (...)

     

       Zaśpiewała to Pani ?

     

    Nie. Ale gdy Wojtek zwrócił mi uwagę na wiersz Brodskiego Ludzie giną, to szybko powstała do niego muzyka.

     

       Czy interesuje się Pani historią i polityką ?

     

    Tak bardzo, choć ubolewam też nad nimi. Powiem krótko - historia wciąż się powtarza, a polityka mało ma wspólnego z czynieniem dobra. W tym wszystkim my kobiety, od wieków w najlepszym wypadku traktowane, jak dodatek do mężczyzny, a w najgorszym jak ofiara do pastwienia się nad nią. Ja nigdy się tak nie czułam, bo mama nauczyła mnie poczucia kobiecej wartości, ale nie każda z nas tak ma. Stuprocentowe partnerstwo pomiędzy kobietą i mężczyzną, to rzadkość, ale w młodym pokoleniu jest już lepiej, dlatego wierzę w młodych ludzi.

     

       To nie jest płyta, której można wysłuchać z uśmiechem na twarzy i odejść potem, jakby nic się nie stało. Ona budzi serce i sumienie. Konfrontuje Pani słuchaczy z tematami, emocjami, o których chcielibyśmy zapomnieć. Jak Pani wierni od lat słuchacze reagują na tę płytę ? Zdarza się, że ktoś zarzuca, że wytrąca go Pani ze strefy komfortu ?

     

    Ha, ha, nikt się na to nie odważa. A mówiąc poważnie, to przygotowałam już moją publiczność do takich klimatów. Fragmenty tej płyty od pewnego czasu wykonuję już na koncertach, poza tym od lat nie śpiewam już starych piosenek, moi odbiorcy o tym wiedzą i nie przeszkadza im to. Wciąż przychodzą na moje koncerty, więc chyba nie robią tego wbrew sobie.                                                                                         Co do trudnych tematów o których chciałoby się zapomnieć, to swoją płytą nie pozwalam na to, bo pozwolić nie wolno. Najwyższa pora, abyśmy zajrzeli w siebie i swoje sumienia. Od własnych trzeba zacząć, a nie od cudzych. Musimy się zatrzymać. W różnych aspektach życia.

     

       Odnoszę wrażenie, że zderzenie bolesnych tekstów z gorącym, południowym rytmem wynosi te słowa w obszary uniwersum. Skąd pojawił się pomysł tego kontrastu ?

     

    Jak już wspomniałam wcześniej, utwór „Ludzie giną” przez wiele lat śpiewałam z inną muzyką. Można by powiedzieć, że była odpowiednia, bo nie stanowiła kontrastu, tylko w sposób poważny podbijała sens wiersza.  Gdy jednak zdecydowałam, że cała płyta pod względem muzycznym będzie autorska, zaczęłam się zastanawiać nad zmianą kompozycji. I tu pomyślałam, że dużo mocniej wydobędę tekst, gdy dźwiękami i rytmem nie opowiem o tragizmie, lecz o ucieczce od tego tragizmu, o tym, czym się zajmujemy, żeby zgubić lęk, uchronić się od odpowiedzialności i nie zauważać cierpienia innych. Stąd ta pozorna lekkość muzycznego podkładu.

     

       Odnoszę też wrażenie, że muzyka na tej płycie znajduje się po stronie życia, chociaż słowa mówią o tym, ile w ludzkiej egzystencji obojętności i zła.

     

    Cieszę się, bardzo się cieszę, że Pani tak to odczytuje, bo taka właśnie była moja intencja. Choć brzmi to banalnie - głośno wypunktowując zło, możemy obudzić dobro. I o to chodzi na tej płycie. Żeby na chwilę nas zatrzymała, zmusiła do przemyśleń, podsumowań, a w efekcie uruchomiła zdolność do metamorfoz. Wiem , że moja płyta nie zmieni świata, ale może parę osób ? Niech każdy wykona coś czym obudzi kilka osób, a wokół może zacznie być choć trochę lepiej.

     

    Chwilami słyszę w tych utworach ślady transowych, śpiewanych w buddyjskich świątyniach medytacji. Czy duchowość jest dla Pani ważna?

     

    Oczywiście. Duchowość pozwala mi śpiewać. Mieć w tym jakiś przekaz. Ale nie jestem uduchowiona przesadnie. Mocno też stoję na ziemi i staram się od niej specjalnie nie odrywać. Próbuję zachować balans trzeźwego oglądu świata.  W śpiewaniu raczej korzystam z wyobraźni, wrażliwości, inteligencji i spostrzegawczości.

    10.Klamra, która spina wszystkie utwory odbiera trochę nadzieję - rzeczywistość jest rozpostarta pomiędzy nienawiścią, a sztucznością  świata, jaki sobie stworzyliśmy.  W czym więc szukać             nadziei ?

    Są niestety rzeczy, które tak bardzo są już zdewastowane, że nic tylko siąść i płakać. I wszystko to zrobił człowiek. Sami sobie zgotowaliśmy ten los, a przed odpowiedzialnością za to , jak strusie chowamy głowy w piasek, albo zagłuszamy się coraz głupszą rozrywką. Pod tym względem jesteśmy beznadziejni. No cóż, ja już sobie fajnie pożyłam, ale co ma powiedzieć najmłodsze pokolenie ? Co im zostawiamy w spadku ? Ja się za nas wstydzę. A Pani ?

     

    Ogromnie, nie tylko za szkody w materialnym świecie, ale też za ogrom treści w mediach, które zatruwają młodym myśli i dusze.

     

    No właśnie…, a nadzieja ? Nadzieję mają wszyscy ci, którzy nic dla świata nie robią. Dość o tej nadziei. Nastała pora czynów. Gdy będą owocne, nadzieja nie będzie już potrzebna. Róbmy małe, pożyteczne rzeczy !

     

    Czy sztuka ocalając naszą wrażliwość, może ocalać świat?

     

    Chciałabym w to wierzyć, ale obawiam się, że wrażliwości na świecie jest coraz mniej. Gdyby tak ludzie mniej mówili, a więcej słyszeli.

     

    Co Panią wprawia w zachwyt?

     

    Słońce, przyroda, natura, muzyka, balet, książki, teatr, mądrzy ludzie. Zachwycam się też prawdą dzieci, bo sama od zawsze szukam prawdy.  Dzieci umieją to dużo lepiej niż my dorośli.

     

    Ma Pani ogromnie wyostrzoną uwagę na rzeczywistość. Czy to pomaga w relacjach z ludźmi?

     

    Czasem tak, czasem nie. Niekiedy wolałoby się widzieć i odczuwać mniej, bo bywa, że tego rodzaju wrażliwość boli,  ale też uczy.  Jestem zadowolona ze swojego życia, swojego rozwoju i doświadczeń.                I choć nie do końca w nią wierzę, ale lubię też frazę, że „wszystko jest po coś”.

     

    Co daje Pani siłę w życiu?

     

    Ogromne poczucie wolności, stuprocentowa, finansowa niezależność ( co polecam każdej, zwłaszcza młodej kobiecie ), moi bliscy, wrodzona pogoda ducha i przyjaźń.

     

    Podobno przyjaźń jest jak miłość, tylko pozbawiona zazdrości. Co najbardziej ceni sobie Pani w przyjaźni?

     

    Miałam szczęście przyjaźnić się w życiu wspaniale. Mój najbliższy przyjaciel niestety niedawno odszedł, ale pozostawił po sobie moją wdzięczność za to spotkanie. Tak, przyjaźń jest wolna od zazdrości i to w niej jest piękne, bo nie zawłaszcza i niczego zanadto nie oczekuje. Cudownie jest móc z kimś rozmawiać o wszystkim, bez najmniejszych wątpliwości, że moglibyśmy się nawzajem oszukać, sprzeniewierzyć. Takie spotkania się zdarzają, wiem coś o tym. Szkoda tylko, że rzadko, bo na ogół nie ufamy i boimy się otworzyć. Lęk, to największy wróg człowieka. Wszystko co najgorsze rodzi się z lęku. Ludzie się boją, więc błądzą.

                                                                                                                    Rozmawiała Maja Jaszewska ( Styl.pl )

     

  • H. BANASZAK DLA POLSKA PRESS, LIPIEC 2020

    Pani Hanno, czy naprawdę jesteśmy gatunkiem tak niereformowalnie złym, jak wynika to z nowej płyty? Kondycja ludzkości jest aż tak smutna?

     

    Sądzę, że mamy swój awers i rewers. Z jednej strony jesteśmy wspaniali - kształcimy się,  coś wymyślamy, rozkwitamy i czynimy mnóstwo wspaniałości, ale z drugiej - dewastujemy świat i zbyt często nie dostrzegamy problemu innego człowieka. Dotyczy to zarówno relacji narodów, jak i nas, podzielonych Polaków. Im dłużej żyję i dłużej na to patrzę, coraz bardziej jestem tym zasmucona, bo wciąż nie wyciągamy wniosków z historii.

    Od wieków wszystko przebiega w podobnych cyklach. Ludzie dążą do czegoś pozytywnego, dzieją się  rzeczy dobre i nagle bum ! zaczynamy się kłócić, wszczynamy wojenki, potem wojny, robimy sobie nawzajem krzywdę, coś i kogoś niszczymy i znów wszystko trzeba zaczynać od nowa. Naprawiać to, co sami  zburzyliśmy.

     

    Rozmawiamy w chwili, w której nasz kraj jest skłócony bardzo mocno, pomiędzy dwiema turami wyborów prezydenckich… Gdzie tkwi największy problem?

     

    W nieumiejętności kompromisu. To nasza narodowa cecha, nie mówiąc też o lekko zakorzenionej wzajemnej niechęci. Oczywiście, wszystko ma swoją przyczynę, tak więc można byłoby te cechy uzasadniać historycznie, usprawiedliwiać je i starać się je rozumieć.

    Jednak na pewnym etapie świadomości, należy już wyciągać dojrzałe wnioski i w związku z tym próbować coś zmieniać. I to przede wszystkim w sobie.

    My Polacy, wciąż nie potrafimy przyjąć do wiadomości, że ktoś inny może mieć zupełnie inne poglądy i w naszym wspólnym kraju mieć takie same prawa do życia, jak my. Rzecz polega na tym, aby umieć wyjść sobie naprzeciw, porozumieć się z ludźmi mającymi inne „racje” – nawet jeżeli w naszym mniemaniu one nie są słuszne.

    Chodzi o to, aby zastanowić się dlaczego ktoś drugi myśli tak, a nie inaczej, przez chwilę  spróbować popatrzeć jego kryteriami, bo przecież nie tylko my mamy prawo do tej samej,  otaczającej nas, wspólnej rzeczywistości. W pewnych momentach trzeba odpuścić, aby także  drugiemu człowiekowi pozwolić szczęśliwie żyć i swobodnie oddychać. Egotyzm - to jest nasz problem. Mimo to, wierzę w nas i nasze zdolności do metamorfoz.

     

    A jednak rozmawiam z optymistką!

     

    Bez względu na wszystko staram się o życiu myśleć jasno, zatem nawet jeżeli czasami postrzegam nasz świat jako miejsce smutne, nawet jeżeli nagrywam taką a nie inną płytę, nie oznacza to, że całkowicie utraciłam wiarę w człowieka.

    Chciałabym, aby ktoś, kto słucha albumu "Stoję na tobie Ziemio", dostał lekko obuchem w głowę i dzięki temu zreflektował się, zastanowił nad czymś. W gruncie rzeczy idea stojąca za tym pesymistycznym krążkiem jest optymistyczna (śmiech).

     

    Wracając jeszcze na moment do spraw "okołopolitycznych": czy tego rodzaju sprawy angażują panią naprawdę mocno, czy rozmawiam z artystką, która woli jednak żyć z głową w chmurach, uciekać od spraw przyziemnych w świat sztuki?

     

    Obchodzi mnie Polska, obchodzi mnie polityka i to, co dzieje się wokół nas. Żyję w tzw. ciekawych czasach i dużo już widziałam. W latach 80. i 90. byłam człowiekiem jeszcze młodym, ale dorosłym, zatem sporo pojmowałam.

    Pamiętam na przykład, jak przez cały lipiec roku 1981 graliśmy z kabaretem Zenona Laskowika w Gdyni. Na nasze spektakle przychodzili też działacze solidarnościowi.

    Już wtedy dostrzegłam takich, którzy nie potrafili wycofać się ze swych aspiracji, mieli zastrzeżenia, że ktoś się wybił, został symbolem. Wiadomo, o kim mówię…

    To zabawne, ale w tamtym czasie zawodowo dość często jeździłam po świecie i wielokrotnie musiałam udzielać wywiadów na temat Lecha Wałęsy. Nawet w połowie lat 80., podczas występów w Japonii, tamtejsi dziennikarze wypytywali mnie głównie o niego i Jana Pawła II. Musiałam mówić o osobach, których nigdy nie poznałam (śmiech). Od tamtego czasu niezmiennie interesuję się tym, co w Polsce się dzieje i nad wieloma rzeczami ubolewam, dotyczy to również takich, które miały miejsce po roku 1989.

     

    Chce pani powiedzieć, że "plusów dodatnich" było mniej, niż ujemnych?

     

    Nie, nie. Chodzi mi o to, że tamci politycy też popełnili parę błędów. Jednak biorę w tym poprawkę na fakt, że kraj znalazł się w sytuacji, która dla wszystkich była czymś zupełnie nowym. Przecież nie mogliśmy od razu wszystkiego wiedzieć, rozumieć, wszystko robić idealnie. Byliśmy rzuceni na szerokie wody zupełnie dla nas nowej rzeczywistości.                                    Ale zaniedbaliśmy np. tłumaczenie społeczeństwu dlaczego wykonujemy takie a nie inne polityczne, czy też ekonomiczne ruchy. Ludziom się to należało, bo oni wszyscy o to walczyli, a potem zostali odstawieni na bok. Społeczeństwo trzeba było politycznie edukować. Może nie miałoby później aż tylu zastrzeżeń do rządzących i nie dało by się aż tak podzielić.

    No cóż, podejrzewam jednak, że ci, którzy dziś krzyczą najgłośniej o tym, jak źle rządzono Polską po transformacji ustrojowej, wówczas nie zrobiliby tego lepiej. Gdyby znaleźli się w podobnej sytuacji, tak samo nie wiedzieliby, jak to wszystko poukładać. Łatwo kogoś oceniać, gorzej samemu wykonać.

    Można mieć zastrzeżenia do pewnych osób, ale jednak przez tych trzydzieści lat zaszliśmy naprawdę daleko. Nie twierdzę też, że absolutnie wszystko, co obecnie robi partia rządząca, jest złe, jednak szkoda że w jej tle, jest równocześnie tak wiele dewastacji.

     

    Wracając do mojego politycznego zaangażowania, to chodzę na wybory, lecz unikam  demonstracji. Nie akceptuję obrażania przeciwnika, które tam czasem rejestruję.  Dla mnie to nie jest najlepszy sposób na zwycięstwo.

    Wydaje mi się, że podobnie widzą to ludzie młodzi. Oczywiście nie usprawiedliwiam tego, że spora ich część nie chodzi na wybory, ale domyślam się z czego to może wynikać. W ich młodych, bystrych oczach, moje i jeszcze starsze pokolenie trochę się skompromitowało. Sprawiamy wrażenie ludzi, którzy najpierw wywalczyli demokrację, a teraz od lat głównie się o nią kłócą i nawzajem obrażają. Proszę spojrzeć na obecną sytuację: jesteśmy narodem tak zacietrzewionym, że nie może się odbyć nawet debata dwóch kandydatów na prezydenta Polski. Trudno się dziwić, że młodzi ludzie nie mogą już na to patrzeć. To tak, jakby ich mama i tata, wciąż sobie skakali do oczu. Efekt jest taki, że dziecko szybko wyfruwa wtedy z domu.

     

    Od kondycji polskiej polityki przejdźmy gładko do kondycji rodzimej muzyki. Jak ocenia ją osoba, której kariera związana była z nazwiskami tak wielkimi, jak Przybora, Wasowski, Matuszkiewicz, Kofta albo Młynarski? Uwiera panią wszechobecny pośpiech i bylejakość oraz to, że większość dzisiejszych gwiazd sprawia wrażenie, jakby powstała w fabryce klonów?

     

    Niespecjalnie słucham muzyki. Po tylu latach pracy jestem zmęczona dźwiękami. Gdy jednak dociera do mnie to, co dzieje się na rynku, czasem czuję smutek.

    Ubolewam nad tym, że brakuje dziś prawdziwych autorytetów, które z naciskiem mówiłyby młodym ludziom, że sztuka to indywidualizm, a nie powielanie cudzych wzorców. Nastały czasy, w których liczą się fajerwerki i oglądalność. Wprawdzie ludzi utalentowanych nie brakuje, ale mało kto prawdziwie im pomaga. Raczej służą do chwilowego uatrakcyjniania telewizyjnych show. Gdy ich pięć minut mija, czasem zaczynają się nieszczęścia.

    Bywa, że zgłasza się do mnie młodzież, która chce, abym uczyła ją śpiewu. Nie mam na to czasu, ale niekiedy zdarza mi się zapoznać z ich piosenkami i słyszę wówczas dziesiątki różnych odniesień, albo wręcz podróbek. To kompletnie nie ma sensu !

     

    Porozmawiajmy o początkach pani kariery solowej, czyli czasie, gdy z Hanny Banaszak uczyniono symbol seksu – zmysłowy wizerunek sceniczny, do tego śpiewanie utworów w stylu "Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia" i "Bo we mnie jest seks"… Pamięta pani moment, w którym postanowiła wyrwać się z tej szufladki?

     

    Dość szybko poczułam, że jest mi tam niewygodnie. Postanowiłam zatem przez rok albo półtora nie pokazywać się w telewizji i czekałam na moment, w którym będę mogła zaistnieć na nowo, z dojrzalszymi tekstami. Pomógł mi w tym Jonasz Kofta.                                      Pamiętam rok 1988, już po śmierci Jonasza i problemy w Opolu związane z jego "Sambą przed rozstaniem". Nie było  akceptacji na wykonanie tego utworu, bo choć tekst był polski, jednak muzyka zagraniczna, a festiwal w Opolu preferował piosenkę rodzimą. Zawalczyłam jednak i udało się to przeforsować. O tej piosence cała Polska mówiła przez kolejne pół roku, a ja wreszcie zaistniałam w zupełnie nowej odsłonie. Od tego momentu artystycznie robiłam już tylko to, o czym sama decydowałam.

     

    Czy seksualizowanie młodych, atrakcyjnych artystek to coś nagminnego?

     

    Nie da się ukryć, że patriarchat rozbestwił się na świecie już dawno temu.

    Współczesne dziewczyny jednak bronią się już przed tym, co – jako osoba nazywająca siebie feministką – w pełni popieram.

    Oczywiście jestem feministką w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie chodzi mi o to, że zaraz zacznę jeździć na traktorach (śmiech). Mój feminizm to przeświadczenie, że kobieta ma takie same prawa, jak mężczyzna, że we wszystkim powinniśmy być partnerami, pomagać sobie i mieć dla siebie wzajemny szacunek.

    Nie twierdzę, że światem powinny rządzić wyłącznie kobiety, ale fajnie byłoby, gdybyśmy miały na niego nieco większy wpływ, bo z natury jesteśmy istotami łagodniejszymi, a owa łagodność jest światu teraz bardzo potrzebna. W dobrym, mądrym życiu, ogromnie się liczy inteligencja emocjonalna, a patrząc na wiecznie kłócących się męskich polityków, mam wrażenie, że tej inteligencji kobiety mają więcej. Zatem, chociaż przez wieki dla wielu mężczyzn bywałyśmy tylko dodatkiem do ich męskości, obecnie coraz częściej już na to nie pozwalamy.

     

    Nigdy nie była pani jedną z tych artystek, którym zależy na byciu widocznymi zawsze i wszędzie, wyskakującymi z przysłowiowej lodówki. Chodziło pani o to, aby błyszczeć na scenie, a po zejściu z niej, założyć czapkę niewidkę. Czy nowa płyta sprawi, że zmieni pani strategię? Hanna Banaszak zacznie brylować w mediach?

     

    Na pewnym etapie zawodowego życia, stałam się osobą tak popularną, że nie mogłam spokojnie wyjść na ulicę. Zewsząd słyszałam komentarze na swój temat. Zazwyczaj były miłe, więc niby powinnam być zadowolona, ale bycie w centrum zdarzeń to nigdy nie był mój priorytet. Wolałam istnienie skromniejsze, mniej rzucające się w oczy. Zawsze potrzebowałam wolności, także w sferze zawodowej. Bycie znaną twarzą w tym przeszkadza.

    Popularność z lat 80-tych i 90-tych  była dla mnie udręką. Nie mam w sobie aż takiej  dawki artystycznego ekshibicjonizmu, żeby także poza sceną, wciąż musieć się przeglądać w cudzych zachwytach. Poza tym z natury jestem samotnikiem. Jednak w tamtym czasie popularnością dostałam w kość tak bardzo, że w pewnym momencie zamarzyłam, aby móc się realizować na polu sztuki, jednak być anonimową w życiu prywatnym.

    Nie wiem, jak tego dokonałam, ale… udało się ! Wciąż gromadzę ludzi na koncertach, lecz gdy idę ulicą prawie nikt mnie nie rozpoznaje.

    Ze zdziwieniem obserwuję niektórych artystów, którzy niepokoją się, gdy dłużej nie ma ich w telewizji, gazetach lub na internetowych portalach. Ja mam odwrotnie. Rozpoznawalność  z tym związana, raczej mnie uwiera, niż cieszy.                                                                                                                                 Z tych też powodów, omawiając niedawno teledysk promujący album "Stoję na tobie Ziemio", z góry poprosiłam, aby mojego wizerunku w nim nie było. Będę też unikać zbyt częstych promocyjnych obecności w telewizji etc..

    Bardzo mi odpowiada sytuacja, w której prawie cała Polska kojarzy, kim jest Hanna Banaszak, ale gdy idę ulicą, nikt nie przypuszcza, że „ta pani to ja” (śmiech).

  • WYWIAD "ZWIERCIADŁO" SIERPIEŃ 2020

    MAM  ZA  CO  DZIĘKOWAĆ.

     

    Przed dziesięciu laty zachwyciła się wierszem Wisławy Szymborskiej „Nienawiść”. Od tego czasu myślała o płycie, na której opowie o człowieku, jego okrucieństwie, i planecie, która dźwiga jego zło.

    „Stoję na tobie Ziemio” z jej autorskimi kompozycjami, ukazała się właśnie nakładem Agora Muzyka.

    Przypomniała, że na artystach spoczywa odpowiedzialność, bo ich głos ma znaczenie.

     

    Z Hanną Banaszak rozmawia Remigiusz Grzela

     

    Pomyślałem, że pani płyta idealnie trafia w czas.

     

    Zaczęłam ją tworzyć dziesięć, a może jedenaście lat temu. Tak się złożyło, że przerwałam tę pracę, ale rok temu postanowiłam skończyć. I rzeczywiście, trafia w swój czas. Zawsze trafiłaby, bo zawsze gdzieś jest wojna, ktoś coś dewastuje, roznieca ogień. Oczywiście, jest mnóstwo ludzi, którzy chcą coś dla planety zrobić, podczas gdy inni nawet nie myślą o następnych pokoleniach, które też przecież mają do niej prawo. Nie wierzę, że coś się naprawdę zmieni i nagle staniemy się lepsi, ale mimo to, warto podjąć trud. Obchodzi mnie świat, obchodzi mnie Polska. Starałam się unikać moralizatorstwa. Do odbiorców należy ocena, czy to się udało. Nikogo nie pouczam, nie mówię: – zobacz co zrobiłeś. Tekstami Wisławy Szymborskiej, Tadeusza Różewicza, Josifa Brodskiego, Witolda Gombrowicza, Wojciecha Młynarskiego, Doroty Czupkiewicz opowiadam o tym, co i mnie boli. Im dłużej żyję, tym bardziej męczy mnie ludzkość. Mimo wszystko ta płyta jest wołaniem o przebudzenie.

     

    Można zatrzymać człowieka w jego obsesji czynienia zła?

     

    Można to próbować robić większą uważnością, szacunkiem, edukacją, czułością i próbami zrozumienia, pokorą w stosunku do niego, nieocenianiem, głębszym słuchaniem… Zaczynając od siebie, mamy większe szanse na lepsze relacje. Dobrze jest się sobie przyjrzeć. Pracuję teraz nad książką o sobie, nie wiem, czy ją wydam, ale chciałam popatrzeć na siebie z dystansu, na dziecko, dziewczynkę, kobietę.

     

    Jaka była ta dziewczynka?

     

    Długo była nieśmiała, co trochę komplikowało jej życie. Mimo to, miała dość duże poczucie własnej wartości. Potem przez przypadek zaczęła się jej muzyczna droga. Gdzieś zaśpiewała, ktoś ją zauważył, a ona wciąż nie przypuszczała, że to będzie jej zawód. Po prostu podążała za własną muzykalnością i miłością najpierw do dźwięków, a niedługo potem także treści.

     

    Tę nieśmiałość zamieniła pani później na osobność?

     

    Lubię oddalać się od ludzi, co nie znaczy, że nie bywam z nimi blisko. W moim życiu, to się odbywa pół na pół – obcowanie z samotnością jest twórcze i rozwijające, ale bycie z ludźmi daje też poczucie wspólnoty. Zwłaszcza, gdy miewamy psychiczne upadki,  potrzebujemy drugiego człowieka. Dobre bycie z ludźmi jest ważne, bo możemy się w sobie nawzajem przeglądać i uczyć, a także obdarzać niezbędnym do życia współodczuwaniem, oraz czułością i serdecznością.

     

     A jakie marzenia miała pani będąc tamtą dziewczynką?

     

    Nie przypominam sobie swoich marzeń. Może tylko jakieś błyski. (śmiech) W podstawówce bardzo chciałam zaśpiewać na szkolnej akademii. Jednak nikt nie wiedział, że śpiewać potrafię, a moja nieśmiałość nie pozwoliła mi się o to upomnieć. Marzyłam o dalekich podróżach, co na początku mojej kariery częściowo udało mi się zrealizować, ale zawsze były to wyjazdy połączone z koncertami. Obecnie, po milionach kilometrów, które przemierzyłam, większą atrakcją dla mnie jest zostać, niż wyjechać.

     

    W co była pani wtedy zasłuchana?

     

    Uwielbiałam amerykańskie filmy musicalowe, z Ginger Rogers, Fredem Astaire’em, Marylin Monroe. W domu było tylko radio i nieco później telewizor. Nie było jednak adapteru, z którego można odtwarzać płyty. Czasem udawało się złapać Radio Luxembourg, gdzie prezentowano muzykę z Zachodu, ale strasznie trzeszczało. Rodzice słuchali w nim też Radia Wolna Europa. Nie mogę powiedzieć, że swoją muzykalność kształtowałam na słuchaniu muzyki, może w pewnym stopniu. Największą muzyką była przyroda. Umiłowaniem dla przyrody zaraziła mnie mama. W dzieciństwie, z naszego małego mieszkania  wyjeżdżałyśmy na całodniowe wycieczki za miasto. W okolicach Poznania jest mnóstwo pięknych miejsc. Jeździłyśmy do Puszczykowa, nad Jezioro Kierskie i zwiedziłyśmy wszystkie okoliczne lasy.

     

    Od kiedy stoi pani twardo na ziemi?

     

    Dość wcześnie poczułam, że stoję na niej świadomie, ale nigdy nie przestałam mieć poczucia, że jestem w drodze. To ona jest istotna. Takim znaczącym przebudzeniem był rok 1980, kilka zdarzeń. Pierwszym był wypadek - spadłam z windą w stołecznym hotelu Warszawa. Miałam 23 lata, początek mojej popularności. Dwa dni wcześniej nakręciłam recital telewizyjny. Bardzo chwalono mnie za muzykalność. Polska telewizja chciała mnie wysłać na nauki do Londynu, ale nagle wszystko stało się nieaktualne. Szybko zrozumiałam, że tzw. sukcesy z piękną perspektywą, nieoczekiwanie mogą się urwać. To dobra nauka na początku kariery, bo od razu uczy dystansu i tłumi samozachwyty.                                                                                               Miałam skomplikowane złamanie nogi. Recital oglądałam już po operacji w szpitalu, trzy tygodnie później. Mój powrót do zdrowia trwał około pół roku. Byłam po drugiej operacji, kiedy wciąż leżąc w szpitalu, umarł na serce mój ojciec, dla mnie wzór pracy i uczciwości. Wtedy stałam się dorosła. No i pojawiła się „Solidarność”, a wraz z nią nadzieja. To, co się działo, było wzniosłe i budujące. W lipcu 1981 roku graliśmy przez miesiąc z Kabaretem Tey Zenona Laskowika w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Na naszych występach pojawiały się znane solidarnościowe nazwiska, które po spektaklu, odwiedzały nas za kulisami.  Zdawałam sobie sprawę, że uczestniczę we fragmencie historii, dlatego wnikliwie się przyglądałam. To przykre, ale u niektórych z tych osób, już wtedy dostrzegłam rodzącą się zawiść. To też mnie czegoś ważnego nauczyło. Że zawiść jest przyczynkiem do mniejszych i większych wojenek. Że ludzie nie umieją żyć skromnie, obrastają w tworzone mity, a w rzeczywistości są małymi nieszczęściami.

     

    Mniej więcej wtedy, na początku lat 80. zdecydowała się pani na karierę solową.

     

    Ha,ha,… to raczej kariera zdecydowała się na mnie. Sama do mnie przyszła. Miałam dużo szczęścia, ale i nieskromnie powiem - talentu. Zaczęłam śpiewać muzykę i teksty, którymi mnie obdarowali wybitni twórcy. To były piękne piosenki dla młodej dziewczyny, ale w pewnym momencie dojrzałam do czegoś więcej i tu pojawił się Jonasz Kofta, który pozwolił mi się przeobrazić w artystkę znacznie dojrzalszą. Odtąd zaczęłam stawiać na głębsze treści i ich wiarygodny przekaz. Wiedziałam już czego nie chcę.

     

    Pani już nie chciała tamtej zalotnej?

     

    Nie, bo z biegiem czasu stawała się coraz bardziej infantylna, a infantylizmu nie znoszę. Udało mi się wywalczyć prawo do scenicznego rozwoju. Ludzie, w tym także młodzi, przychodzą na moje koncerty, chociaż prawie nie ma mnie w mediach. Niektórzy napotkani przechodnie czasem mnie pytają, czy jeszcze śpiewam, a przecież nawet na chwilę nie przestałam, tylko ograniczyłam kontakt z mediami, które zgodnie z moją filozofią uprawiania tego zawodu, specjalnie do niczego nie były mi potrzebne i raczej mnie męczyły, niż cieszyły.                                                                                                                                    Mimo to publiczność wciąż obdarza mnie entuzjazmem, co znaczy, że chyba swój zawód wykonuję rzetelnie. Zwolennicy czynią mi wielki zaszczyt odwiedzając mnie na koncertach. Mam dla nich czułość. Jestem wdzięczna.

    Ale nie traktuję śpiewania jako wielkiej misji, po prostu zapraszam do dialogu. Skoro dostałam od losu muzykalność, wrażliwość na słowo i udało mi się coś zrozumieć, to mam za co dziękować.

     

    Kiedy uświadomiła pani sobie, że może liczyć tylko na siebie?

     

    To akurat uświadomiłam sobie dość wcześnie. Wiedziałam, że odpowiadam za całe moje życie. Nigdy nie oczekiwałam od nikogo pomocy. Musiałam sobie radzić. Dlatego nigdy nie rozpaczam z powodu chwilowej zawodowej ciszy. To zawsze świetny czas na tworzenie i głębsze przemyślenia.

     

    Rekompensowała pani córce to, czego sama nie miała?

     

    Córkę też nauczyłam odpowiedzialności za siebie. Nie posiadam wiele, ale do wszystkiego doszłam sama. To wielka wartość w życiu. Dając dziecku za dużo i za wcześnie, robi mu się krzywdę, bo jaki ma mieć wtedy cel? Kiedy człowiek dorobi się czegoś sam, to szanuje drugiego, życie i świat.

     

    Przez wiele lat pilnowała pani prywatności córki. A teraz?

     

    Uważam, że to odrębny człowiek i nie mam prawa opowiadać o nim bez jego zgody. Zawsze tak uważałam, nawet jak Agata była małym dzieckiem. Niedawno zapytałam ją jednak, czy mogę coś czasem o niej napomknąć. Odpowiedziała - Mamo, ja już urosłam, a ty sama masz wyczucie, gdzie jest granica. Moja córka jest dziś mądrym i głębokim człowiekiem. Ma też wspaniałego synka, mojego ukochanego wnuka.

     

    Jest znaną fotografką. Jak patrzy na mamę przez oko obiektywu?

     

    Bardzo pięknie współpracuje. Potrafi stworzyć taką atmosferę, że osoba fotografowana czuje duży, psychiczny komfort, co podczas sesji jest szalenie ważne, bo to dość intymna sytuacja. Kiedy czasami razem pracujemy, mogę rozjaśnić emocjonalnie twarz, zapomnieć o wszystkim co problemowe, wyciszyć się. Poza tym Agata robi wspaniałe zdjęcia i zawsze w tym szuka piękna. Jak od dawna obserwuję, ludzie lubią z nią obcować zarówno w pracy, jak i w życiu.

     

    Lubi panią na scenie ?

     

    Kiedyś powiedziała, że jest ze mnie dumna. To wielki komplement usłyszeć coś takiego od własnego dziecka. Czasem słucha moich nagrań, przy niektórych nawet się wzrusza. Pamiętam że kiedy ją urodziłam, powiedziałam sobie, że muszę tak śpiewać i dobierać repertuar, żeby moje dziecko nigdy nie musiało się za mnie wstydzić.

     

     Co to znaczy: jestem sałatką z twardych jesiennych orzechów? To z pani wiersza.

     

    Dalej jest tam jeszcze - i świeżo zielonych listków. To znaczy, że jestem silna i w drodze do mety, czyli nie stronię od świadomości śmierci. Staram się ją w sobie oswoić. Jednak te listki dopowiadają, że wciąż się czegoś uczę i miewam młodzieńczą nadzieję.

     

    Wyobraża sobie pani życie bez śpiewania? Że scena mogłaby któregoś dnia się skończyć, widzowie odmówić uwagi?

     

    Scena tak, bo trochę nią jestem zmęczona, ale twórczość nie, ponieważ to paliwo dla mojej wyobraźni, napęd do spełnionego istnienia. Kocham tworzyć, różne zresztą rzeczy. A gdyby mnie opuścili widzowie, przyjęłabym to z godnością i poszukała innego zajęcia. Nie mam z tym problemu. W życiu jestem gotowa na różne ewentualności. Jestem dość mocno zahartowana.

     

    Walczy pani o publiczność? Gusta się zmieniają, publiczność się zmienia.

     

    Ale mówimy cały czas o tym samym – chcemy coś pięknego przeżyć, coś zrozumieć, kochać, dawać, brać…. Rolą artysty jest proponować siebie widzowi, a nie dostosowywać się do jego niekoniecznie trafnych oczekiwań. Prawdziwy artysta nie wychodzi naprzeciw gustom. Raczej pracuje nad kolejnym ciekawym zaskoczeniem. To dużo trudniejsza droga, ale gdy się uda, przynosi znacznie większą satysfakcję. Ja tylko dbam o to, aby nie stawać się artystką przebrzmiałą, żeby być człowiekiem współczesnym.

     

    Współczesnym, czyli jakim?

     

    Takim, który dostrzega to, co dzieje się wokół niego teraz i który do tego „teraz” ma prawo. Nie uważam, że jak się skończy ileś tam lat, to wypada się powoli wycofywać z wszystkiego. No chyba, że się tego pragnie, albo nie ma się nic do powiedzenia. Dopóki jednak mamy siłę i coś sensownego do przekazania, to trzeba to robić.

     

    Czy artysta może nie zauważyć, że przekracza granicę profesjonalizmu?

     

    Tak, to się może zdarzyć, zwłaszcza gdy człowiek, traci orientację na swój temat, a w zamglonym lustrze widzi tylko swoje piękne wspomnienie o dawnej sobie.  Mam nadzieję, że zgodnie ze słowami piosenki Młynarskiego wyczuję „kiedy w szatni płaszcz pozostał przedostatni” i odejdę zanim zacznę wzbudzać litość. Wierzę, że na razie tak się jeszcze nie dzieje…

     

    Zdarza się pani patrzeć na młodych wokalistów i myśleć – nie tędy droga?

     

    Dla każdego, kto długo chce istnieć na scenie, podstawą jest być utalentowanym, pracowitym i innym niż wszyscy. To pozwala rozłożyć karierę na długie lata. Kiedy zaczynałam, nikt nikogo nie przypominał. Stawiało się na robienie waloru z prawdy o sobie. Przykro mi to mówić, ale obecnie najczęściej odnoszę wrażenie, jakbym słuchała wokalistów z tej samej taśmy produkcyjnej. Czasem trudno odróżnić zarówno głosy, jak i wygląd. Prawie każdy kogoś naśladuje, próbuje komuś dorównać, zaśpiewać tak jak jego idol. Czasem mu nawet dorównuje, tylko po co? Szkoda, że tego rzetelnie się nie uczy. Indywidualizm w sztuce, to zasada ponadczasowa. Kilka ciekawych, dobrze zapowiadających się młodych osobowości na szczęście jest. Ale na pewno mniej, niż w czasach gdy ja zaczynałam.

     

    Kiedy w 1976 r. zaśpiewała pani „Summertime”, mówiono: narodziła się polska gwiazda.

     

    Ja też na początku śpiewałam znane kompozycje, ale zawsze to robiłam inaczej, od siebie. Gdy miałam 16 lat, jeden z moich starszych kolegów, muzyk Michał Szóstek pokazał mi Gershwina, którego prawie nie znałam. Zagrał „Summertime” i od razu się w tym utworze zakochałam. Michał grał, ja śpiewałam tak, jak czułam. Nie znałam innych wersji, więc w głowie nie miałam żadnych porównań. Nie znałam nawet wykonań Elli Fitzgerald, ani Janis Joplin.  Dlatego z łatwością zbudowałam interpretację własną.

     

    Hanna Banaszak na scenie i w życiu są różne?

     

    Nie przypuszczam, ale nie mnie to oceniać. Staram się zachować równowagę pomiędzy pracą i życiem. Na scenie próbuję interpretować to, czym inspiruje mnie codzienność, a w życiu czerpać energię ze scenicznego spełnienia. Specjalnie też nie zmieniam się wizualnie. Nie stosuję masek, staram się przekazywać prawdę.

     

    Jakie refleksy pojawiają się, kiedy śpiewa pani piosenkę?

     

    Coraz częściej brakuje mi ludzi z mojego świata. Jedni odeszli, inni odchodzą, a reszta, która została, czuje się coraz bardziej osierocona. Czasem śpiewam dla nich, myślę o nich. Odrywam się od dość smutnej rzeczywistości dźwiękami, które im posyłam na scenie.

     

    A gdyby tak uciec światu, zgiełkowi?

     

    Ja już trochę uciekłam. Od lat przecież jestem obok, a nie w mateczniku artystycznych zdarzeń. Sama tak wybrałam i tak mi się podoba. Podążam własnym, wytyczonym przez siebie szlakiem i nie jest mi z tym źle.

     

    Amerykański poeta William S. Merwin, z którym rozmawiałem dla „Zwierciadła” napisał w wierszu „ostatniego dnia świata chciałbym zasadzić drzewo”. Co zrobiłaby pani ostatniego dnia świata?

     

    Przeprosiłabym za nas, bo drzewo nadziei na lepsze jutro, byłoby już zasadzone przez poetę.

     

  • MIESIĘCZNIK "PANI" MARZEC 2016

  • NIGDY NIE NARZEKAM NA RZECZYWISTOŚĆ

    FABOO – POZNAŃ / STARY BROWAR 12.2009

     NIGDY NIE NARZEKAM NA RZECZYWISTOŚĆ.

     

    Odeszła Pani od wizerunku „zalotnej uwodzicielki”, który przed laty przyniósł Pani popularność. Czym obecnie uwodzi Pani słuchaczy i jaka jest Pani publiczność?

    Moja publiczność, to ludzie o podobnej do mojej wrażliwości. Rozpiętość wieku jest bardzo szeroka. Widuję ludzi od młodości do plus nieskończoności. Ich twarze są bystre, inteligentne i nieco refleksyjne. Czym ich uwodzę? Może tym, że nie o uwodzenie mi chodzi. Dbam natomiast o to, by nikogo nie udawać, nie podlizywać się, przemawiać jakąś istotną dla nas wszystkich treścią, wydobywać piękne dźwięki, ciekawie układać dramaturgię recitalu. Nie staram się także „być” młodszą, niż jestem.

     

    Nieśpiesznie wydaje Pani kolejne albumy i działa wbrew zasadzie „Jeśli o Tobie nie mówią, to Cię nie ma”. Nie zależy Pani na popularności? A może ta aura tajemniczości to strategia?

    Nigdy nie przepadałam za popularnością. To nie jest powód mojego śpiewania. Zresztą to, że śpiewam, to przypadek. Kocham muzykę, słowo, interpretację. Sama rozpoznawalność, jest czymś obcym mojej naturze. Raczej mnie to męczy, niż cieszy. Nie mam potrzeby bycia pępkiem świata, zwłaszcza, że zawsze wiedziałam, że nim nie jestem i nie zgodzę się z tymi, którzy twierdzą, że każdy artysta uwielbia popularność. Ja jej nie lubiłam nigdy. Był taki czas, że nie mogłam przejść ulicą, aby ktoś mnie nie zaczepił. Najczęściej reagowano mile, lecz było tego za dużo. Oczywiście wiem, że to cena uprawiania mego zawodu. Zatem przyjmuję to i staram się nie narzekać. Zauważyłam także, że moja decyzja sporadycznej obecności medialnej, bardzo mi służy. Odbiorca jakimś sposobem mnie odnajduje i zapełnia sale koncertowe. Czasem także ktoś dziękuje, że nie poszłam na zawodową łatwiznę. To dla mnie wielki komplement. W dzisiejszych czasach, sztuką jest grywać recital bez reklamy i wizyt w telewizji. Staram się, aby moja publiczność po wyjściu z koncertu, za jakiś czas miała potrzebę powrotu. To zależy od propozycji artystycznej i na tym najbardziej się skupiam.

     

    Nie obawia się Pani, że Pani propozycja jest trochę „niedzisiejsza” – odwołując się do słów piosenki: jak truskawki w Milanówku przy kalarepie z Wołomina?

    Nie obawiam się, tym bardziej, że zarówno tej, jak i większości piosenek sprzed lat , od dawna już nie śpiewam. Zostawiam je do dyspozycji młodszych wokalistek. Szanuję mojego słuchacza, co za tym idzie, pracuję nad rozwojem i nie odcinam kuponów od samej siebie. Próbuję wykorzystywać życie zgodnie z obowiązkiem człowieka, bycia pracowitym. Zapraszam na mój recital. Może uda mi się rozwiać Pani wątpliwości ?

     

    Ma Pani swój profil na portalu myspace (choć jest on raczej skromny), jak Pani ocenia zmiany jakie zachodzą dzisiaj : w sposobie istnienia muzyki w mediach, w branży muzycznej ?

    Nigdy nie narzekam na rzeczywistość. Ona jest zawsze jakaś. To my powinniśmy za nią podążać, nie odstawać. Staram się być na bieżąco. Obsługuję komputer, uczę się wielu nowych „współczesności”. Za kilka dni otwieram stronę internetową, którą sama zaprojektowałam i nie obrażam się na to, że świat idzie do przodu, ani nie tęsknię za przeszłością.

     

    Pani ostatni album już po dwóch tygodniach zyskał status złotej płyty. Czy było to dla Pani zaskoczenie ? Czy w związku z tym myśli Pani o kolejnej płycie ? Wygląda na to, że słuchacze czekają…

    Czy myślę ? Już ją nawet nagrywam. A jeśli chodzi o płytę „BanaszaKofta”, bardzo się ucieszyłam z jej sukcesu. Teraz pracuję nad czymś ciekawszym, bo prawie całkowicie premierowym, a częściowo także autorskim. Jeszcze chwilę to potrwa.

     

    Czy czuje się Pani „matką polskiego smooth jazzu” ? Takie określenie w odniesieniu do Pani zaproponował jeden z krytyków muzycznych.

    Matką się czuję, ponieważ posiadam dziecko. To chyba było miłe ze strony tego krytyka, więc mu dziękuję. Przyznam jednak, że nie przepadam za muzyczną tytułomanią w rodzaju : królowa, matka, pierwsza dama. To tylko subiektywne określenia osoby, która w danej chwili ich używa. Mnie wystarcza, że jestem Hanną Banaszak, której się nie myli z innymi „matkami polskiego smooth jazzu”.

     

    Jak Pani ocenia stan naszej edukacji muzycznej ?

    Nie stawia się na indywidualizm. Każe się ludziom kopiować innych. To jest największy problem. Widuję osoby bardzo muzykalne i utalentowane, ale odnoszę również wrażenie, że od początku drogi nie ma ich kto skierować na właściwą stronę wyborów. Potem, gdy wreszcie sami dostrzegają, że błądzą, często jest już za późno, ponieważ tak często „zamiatali twarzami” ekrany, że dla ekranów przestają być atrakcyjni. Histerycznie próbują wtedy robić coś prawdziwego, lecz świat już tego nie chce. Kiedy ja zaczynałam śpiewać, wokół było pełno autorytetów. Nie trzeba było wiele pytać. Wystarczyło zauważać, jak każdy z nich jest jedyny w swoim rodzaju. To było oczywiste, że mam być inna.

     

    Jakie książki miały na Panią największy wpływ ?

    Bez wątpienia, psychologiczne. To dziedzina, którą chciałam kiedyś studiować. Wcześniej zaczęłam jednak śpiewać i dużo wyjeżdżać. Pozostało mi studiować w „pojedynczym trybie domowym”. Dziś psychologia przydaje mi się w interpretacji tekstów i w dialogach z ludźmi. Czytam człowieka szybciej, niż kiedyś. To mi pozwala dokonywać w życiu właściwszych wyborów.

     

    (rozmawiała – Emilia Czapczyk)

  • ARTYŚCI SĄ KOTAMI

    "KOCIE SPRAWY" 2008

     ARTYŚCI SĄ KOTAMI.

     

    W utworze „W moim magicznym domu” śpiewa Pani o pewnym kocie, który całymi dniami tkwi w fotelu i lekceważy każdą pracę, lecz niewątpliwą ma zaletę, gdy spływa wieczór granatowy, on słodko mruczy wprost do ucha, najbardziej senne bossa novy. Czy Pani osobisty kot, również może pochwalić się takimi umiejętnościami, a jeśli nie, to jak inaczej umila życie domownikom ?

    Niewątpliwie tak. Mój kotek, a raczej pies-kotka zna się na wszelkich muzycznych namiętnościach - wyśmienicie. Gdy się do niej zbliżam, zaczyna nucić swą gorącą mruczankę, jakby mi chciała zasugerować dwugłos. Gdy idzie o pracę i wszelki wysiłek, jest raczej istotą leniwą. Z punktu widzenia człowieka, to jedyna jej wada. Koty jednak traktują tę cechę, jak najwyższej próby zaletę. Jak widać wszystko jest względne.

     

    Jak pojawił się w pani domu i czym sobie zaskarbił miłość ?

    Nasza miłość, jest miłością od pierwszego wejrzenia. Zostałam ustrzelona strzałą kociego wyboru. Któregoś dnia, kot po prostu się pojawił i został. Nie miałam w planach posiadania zwierzęcia, choćby dlatego, że kilka lat wcześniej rozstałam się z ukochaną suczką. Trudno zresztą twierdzić, że zwierzątko posiadam, bo ono przez większość dnia żyje na zewnątrz domu. Do środka jednak bardzo się garnie i używa coraz sprytniejszych sposobów na przekonanie mnie do permanentnego obcowania. Bestyjka jest sprytna i bystra. Przyznaję, że ma na mnie sposoby. Umie mnie w sobie rozkochać, a i ja czuję się kochana.

     

    Koty bywają inspiracją dla wielu pisarzy, poetów, malarzy. Jak pani myśli – dlaczego, za co artyści tak bardzo kochają koty, co w nich cenią ?

    Prawdziwi artyści są kotami. Jak one, idą indywidualną drogą wolności. Szukają swego wyrazu. Nie podporządkowują się wszelkim modom, wzorcom, czy innej łatwiźnie. Wiedzą, że sztuka, jest wolna od schematów i ram.

     

    Przysłowie chińskie mówi, że kot to tygrys, który je z ręki. Doskonale jednak wiadomo, że ten pozornie ujarzmiony drapieżnik miewa swoje humory. Czym pani kot potrafi wyprowadzić panią z równowagi ?

    Niczym. Jest to wybitnie inteligentna jednostka. Czyta mnie, jak książkę. Poza tym, jak może wyprowadzać z równowagi kot, który czeka na mój powrót, jak pies. Gdy słyszy silnik mego samochodu podbiega do niego w podskokach i cieszy się ze spotkania, pomrukując głośno i merdając kocim ogonem. Jeśli się kota nie krzywdzi i szanuje jego wolność, to relacja sama idealnie się układa. On nie akceptuje bicia i krzyku. Czułością można go uwieść.

     

    Odwróćmy sytuację – czym można kota wyprowadzić z równowagi ?

    Próbą narzucenia mu swojej woli. Gdy wybór należy do kota, wtedy możemy liczyć na uczuciową szczodrość.

     

    Obrażony kot wymaga przeprosin. Co wtedy skutkuje ? Można go czymś przekupić ?

    To stworzenia łase na smakołyki i pieszczoty. Ma to jednak swoje granice. Gdy nadużyjemy kociej cierpliwości, on daje jeszcze jedną szansę, a potem nas opuszcza.

     

    Udało się zastosować wobec kota jakiś system wychowawczy ?

    Przy znajomości jego psychiki można osiągnąć wiele. Kot musi ufać, nie można go zawieść. Mój rozumie znaczenie kilku słów : zostań, chodź, nie wolno, miseczka. Wystarczy. Na inne tematy mruczymy.

     

    Powszechnie znaną, ulubioną czynnością kota jest spanie. Czasem jednak powiększa swój repertuar rozrywek o inne zajęcia, codzienne rytuały. Jak wygląda rozkład dnia Pani kota ?

    Wszystko wskazuje na to, że mój kot jest dziewczynką. Zachowuje się, jak kobieta, rusza się i patrzy jak ona, oraz nosi w sobie lekką obojętność dla świata. Głównie odpoczywa i niechętnie się bawi. Najbardziej ją rozśmiesza mój kilkakrotny przemarsz z bagażami. Wydaje jej się, że walizki dźwigam dla zabawy. To zrozumiałe. Tylko człowiek może się tak męczyć, koty są wolne, także od wszelkiego posiadania. Wieczorem kotka wchodzi do przedsionka, gdzie spędza noc. Rano udaje, że jej nie ma, by móc jak najdłużej w cieple leniuchować.

     

    Koty często upodabniają się do swoich właścicieli. Zauważyła Pani, jakieś analogie ?

    Nosimy w sobie podobny smutek, dystans i cierpliwość.

     

    Czego człowiek może się nauczyć od kota ?

    Zaradności, odwagi, całkowitej wolności i dobrze pojętego indywidualizmu.

     

    Jak reaguje słysząc Pani śpiew ? Jest wiernym fanem, czy lekceważąco udaje, że nie robi to na nim wrażenia ?

    Nie naraziłabym kota na katusze głośnego śpiewania. Ma ważniejsze sprawy na głowie, niż mój recital. Uszy i wzrok służą mu do polowania, a nie wysłuchiwania obcych jego naturze dźwięków. Poza tym w domu nie śpiewam, a jeżeli to w duecie - cichą, kocią mruczankę.

     

    Czy to pierwszy czworonożny domownik, czy byli już jacyś poprzednicy ?

    Była suczka Kropka, piesek Kubuś i kilka innych stworzeń. Dwa lata temu, pojawiła się w naszym ogrodzie kotka z czterema kociętam, wielkości pudełka zapałek. Wiedziała dokąd przyjść. Krótko potem zginęła pod kołami auta, więc kociętom trzeba było matkować. Kotki zostały odchowane, wykarmione i dopieszczone. Wraz z moją ulubioną sąsiadką Jagodą, zadbałyśmy dla nich o dobrych opiekunów.

     

    Czym kot ostatnio Panią zaskoczył, lub rozśmieszył ?

    Nie mogę się nadziwić, że kot tak bardzo potrafi kochać i cieszyć z moich powrotów. To zwierzę raczej kojarzy się z egocentryzmem, a w tym przypadku odnoszę wrażenie, jakby i on chciał coś dać. Rozśmiesza mnie jej niespotykana przebiegłość.

     

    Kocie ślepia kojarzą się z tajemniczością, magią, budzą podziw i strach. Nie czuje się Pani czasem zahipnotyzowana tym niezwykłym spojrzeniem ?

    Czasami kotka bardzo uważnie mi się przygląda. Zastanawiam się wtedy o czym może myśleć ? Te spojrzenia bywają takie ludzkie, uważne i mądre. Coś istotnego wyrażają. Intensywnieją, gdy bywam podenerwowana. Hipnotyzują moją równowagę.

     

    Gdyby któregoś dnia nie pojawił się w Pani domu, Pani życie byłoby….

    Dałabym mu odejść. Na tym polega kochanie. Nie wolno nikogo trzymać na siłę. Zwłaszcza kotów. Gdyby to jednak był nieszczęśliwy wypadek, to byłoby bardzo smutno.

     

    (rozmawiała A. Piechowiak )